Jabłońska
i Jabłońska. Ela i Małgosia. Dwie osoby o identycznych nazwiskach. Dwie
kobiety. Dwie artystki. Dla obu z nich najciekawszą na świecie krainą
artystycznych odkryć jest dom. Dom rzeczywisty i dom wymyślony. Zwielokrotniony
układ czterech ścian, który wyznacza granice ogrodu tajemnic. Tajemnic
prozaicznych i tych schowanych najgłębiej. Wszystkie one składają się
na nieprzeniknioną dżunglę znaczeń.
Dlatego ważne jest gotowanie. W kuchni dzieją się rzeczy wspaniałe: obieranie
warzyw, odliczanie kalorii, gotowanie ryżu i makaronu, łuskanie orzechów,
porcjowanie ziół, wąchanie, siorbanie (ileż to określeń na czynność wchłaniania
pożywienia do układu pokarmowego znalazła kiedyś Ela?) i ukradkowe podjadanie
z wielkich garnków. Małgosia jest jedyną na świecie osobą, która potrafi
przyrządzić wyborne naleśniki z zer i jedynek. Naprawdę.
Dlatego ważne jest macierzyństwo. Z całym rozgardiaszem, niewyspaniem
i najgłupszymi pytaniami (Ile lat ma najmłodszy artysta świata?, Kto rządzi
kosmosem?, Dlaczego czarny kolor jest smutny?) Ela ma gotową odpowiedź,
streściła swoją sztukę do jednego zdania: "Jeśli masz rodzinę, taką
z mamą, tatą i dzieckiem, to będziesz wiedział o co chodzi".
Dlatego ważne są sprzęty i zwierzęta domowe. Bywają oswojone, bywają też
groźne. Nie tylko zwierzęta, sprzęty też. Stary piecyk gazowy warczy i
pomrukuje, z rur dobiegają tajemnicze chrobotania a komputer zawiesza
się bez wyraźnej przyczyny -może po to by okazać swoją złośliwą drugą
twarz. W przypadku Małgosi sprawy wyglądają nawet o wiele poważniej -
w jej komiksach nawet pralka automatyczna ma swój głos w sprawie multiplikacji
i mutującego genotypu.
Dlatego też nie wolno o zapominać o magicznej roli gier towarzyskich.
Kiedyś ludzie w ten sposób spędzali wolny czas. Układali pasjanse, ślęczeli
nad szachownicą, marszczyli brwi próbując ułożyć dwunaste piętro zamku
z kart. Teraz zahipnotyzowani wpatrują się w migocący ekran. Ela narzeka:
"Uchodzi ze mnie życie bo nie oglądam telewizji". Na komiksach
Małgosi odbiornik telewizyjny wydaje z siebie dźwięki w niezrozumiałym
narzeczu.
"Być może w końcu nie ma żadnego przesłania. W takim razie wolni jesteśmy od obowiązku odpowiedzi. Jak powiedziała ta dama, "No cóż, jeśli to nie jest sztuka, to mi się podoba."
To sztuka
przy zamkniętych drzwiach. To, że w ogóle wolno nam ją oglądać to wielka
dobroduszność ze strony Eli i Małgosi. To, że wiemy ile metrów kwadratowych
ma mieszkanie Eli i jak wygląda jej syn. To, że znamy przygody dawno nie
żyjącego jamnika Małgosi i wiemy czy lubi chodzić do palmiarni. To jest
łaskawość a nie ekshibicjonizm. Mieliśmy już sztukę biedną, sztukę krytyczną,
sztukę ciała, sztukę konceptualną, sztukę dla sztuki, anty-sztukę. A teraz
mamy sztukę domową. Indoor art. Sztukę, nie-sztukę. Czasem przewrotną,
czasem złośliwą ale zawsze czułą i delikatną. Pielęgnowanie, hodowlę subtelnych
pomysłów, klonowanie małych zdarzeń. Potrzeba na nią cierpliwości i spokoju.
Czasem heroizmu. Dlatego Ela przyjmuje pozę super-matki, stawiającej czoła
demonom "sprzątania, zmywania, gotowania" a Małgosia w swoich
komiksowych historiach zawiera tyle pułapek, ze stają się one łamigłówkami
dla wykształconych erudytów-moralistów.
Śledzimy rozwój Antka - kiedyś ciągle spał (cykl "Kiedy Antek śpi")
teraz dumnie patrzy w przyszłość, przybierając pozę ze starej rosyjskiej
ikony, usadowiwszy się wygodnie na kolanach mamy-herosa.
"Nie potrzeba żadnych idei. Korzystniej jest nie mieć żadnych idei, a już z pewnością - kilku (kończy się na bezczynności). Czy Gloria V. to temat czy idea? W takim razie powiedz nam: Ile razy wychodziła za mąż i co robić, kiedy się z tobą rozwodzi."
Kiedyś artyści
wyruszali na wyprawy do egzotycznych krain, uczestniczyli w krwawych bitwach,
katowali ciało. Gina Pane wciskała padlinożerne robaki pod swoje powieki,
Herman Nitsch szlachtował połacie mięsa i rozbryzgiwał krew po ścianie
a Zbigniew Warpechowski przybijał swoją dłoń do deski wielkim, stalowym
gwoździem. Teraz wszystko się wycisza, uspokaja, uzewnętrznia. Za sprawą
kobiet. Bo to one przejmują ster. Dalej podejmują wyprawy, uczestniczą
w bitwach. Nie muszą już jednak pokonywać tysięcy kilometrów. Oto kilka
tropów-wątków:
Maria Pinińska-Bereś z pewną miną i w różowym fartuchu odprawiająca "działania
na przyrządach kuchennych".
Faye Heller robiąca fotografująca cebulę i kubki do herbaty, tak jakby
stanowiły one zagrożenie dla losów Wszechświata.
Julita Wójcik obierająca ze swadą ziemniaki i aranżująca przydomowy ogródek.
Wiebke Morgan śpiewająca arie operowe dla nudzących się zwierząt w ogrodzie
zoologicznym.
Julia Moore, bawiąca się ze swoim mechanicznym kotem.
Grupa Foreign Investment zrzeszająca najlepsze gospodynie domowe wśród
artystek i najlepsze artystki wśród gospodyń domowych.
Elżbieta Jabłońska karmiąca swoich gości i licząca z uwagą kalorie.
Małgorzata Jabłońska opowiadająca o zwykłej grypie jak o podróży poza
Układ Słoneczny.
Ich historie rozgrywają się pod kuchennym stołem, w szafie, za łóżkiem,
w kuchni. Czytają książki, rozmawiają, wąchają, opiekują się nami mężczyznami
- przestraszonymi całym tym ogólnoświatowym rozgardiaszem. Kobiety są
przecież silniejsze, widzą rzeczy inaczej, potrafią słuchać pytań dzieci,
próśb zwierząt i roślin. Ich świat jest mikroświatem, historie, które
chcą nam opowiedzieć to mikro-słuchowiska, mikro-sagi, mikro-bajki na
dobranoc. Tumult sztuki krytycznej (mówimy tu o ewolucji a nie o nagłym
wymieraniu gatunków) powoli się oddala. Zagubieni epigoni przeglądają
się w lustrach i widzą, że nastąpiła zmiana warty. Inni silniejsi, lepiej
przystosowani - nie zamykają się w kuchni, ruszają na podbój świata wzmocnieni
delikatnością innych. Dlatego tez sztuka domowa musi wyglądać przez okno.
Choćby od czasu do czasu. Trzeba zobaczyć jaki sztandar powiewa nad dachami
i czyją głowę niesie w zębach zabłąkany neandertalczyk. To jest restartowanie
komputera, który trawi dane i rozbryzguje krew na 21-calowym ekranie.
Nie chodzi o banalizację sztuki, choć tego nie unikniemy. Chodzi o spowolnienie.
O zaniechanie desperackiego dążenia do czegoś co Milan Kundera nazywał
"dotknięciem Wzniosłej Aktualności Historycznej" na rzecz wspólnego
nam wszystkim codziennego wzruszenia i zamyślenia.
"Alleluja! Ślepy znów widzi."
"Odbywało się przyjęcie noworoczne poza miastem i jeden z gości napisał książkę filozoficzną i szukała obrazu, który zilustrowałaby jakąś jego tezę, ale miał z tym trudności. Jakaś kobieta robiła na drutach, według wskazówek z książki do której zaglądała. Pozostali rozmawiali, próbowali w czymś pomóc. Ktoś zasugerował, że może obrazek w książce o robieniu na drutach zilustruje tę tezę. Przy bliższym zbadaniu odkryto, że wszystko, co znajdowało się na tej stronie, miało znacznie, łącznie z numerem strony."
Mimo, że
w tytule wystawy jest słowo "kontra" i myślimy o meczu, jakiejś
rozgrywce, tak naprawdę jest to spisek dwóch artystek przeciwko wszystkim
tym, którzy konsumują sztukę zbyt pośpiesznie. Wypowiedzmy wreszcie też
słowo "feminizm". Feminizm rozważny, chytry, wpuszczany tylnymi
drzwiami (tak, tak - sztuka domowa ma też tylne wejścia). Feminizm za
który mężczyźni powinni być wdzięczni, będzie ich bowiem przeistaczał,
odnawiał, no i chyba wzmacniał. Czyli prowadził z powrotem do punktu wyjścia.
Ela i Małgosia nie są ze sobą wbrew pozorom spokrewnione, nigdy tez wcześniej
nie spotkały się osobiście, ale wydają się opowiadać jedną opowieść. Dotyczy
ona rzeczy najważniejszych. Życia, przyjemności, relacji między kobietami,
mężczyznami i dziećmi. Cierpliwy widz zrozumie i stanie się przez to lepszy
- innego wyjścia tak naprawdę nie ma. Wszyscy bowiem pochodzimy z tej
samej planety X. Kiedy uwolnimy w końcu te całe pokłady energii ukryte
w prozaicznych czynnościach (pomyślmy o nagrzanych czajnikach, buchających
parą garnkach, uściskach miłosnych i namiętnych wyznaniach wyszeptanych
prosto w ucho) to wyniknie z tego nowy Bing-Bang. Kosmos rozpadnie się
na część - to pewne.
Usłyszymy i zobaczymy prawdziwe cuda. Nawoływania godowe płetwali błękitnych.
Ocieranie nosów walczących ze sobą narwali, które dawni marynarze brali
za mityczne jednorożce (a więc jednak podróżujemy!). Wielki tumult, który
oddzielił afrykańskie jeziora Malawi, Tanganiki i Wiktorii oraz skrzypienie
wielkich płyt tektonicznych, co sprawią, że Indie będą (a może były?)
wielką, udekorowaną kwiatami i posypana curry wyspą. Będzie straszny rwetes,
bo do tego dojdzie świst jaki wydają przenikające kosmos neutrina, szum
układów słonecznych wciąganych przez czarne dziury, skwierczenie wielkich
karłów i pobrzdąkiwanie superstrun.
A wszystko to nie wychodząc spod stołu na którym stoi filiżanka wystygłej
herbaty z pląsającym w niej, obżartym czerwonymi muchomorami morświnem.
Słowo honoru.
Sebastian Cichocki, październik 2002
Ps. Wszystkie
cytaty pochodzą z eseju Johna Cage'a - "O Robercie Rauschenbergu,
artyście i jego dziele" (według tłumaczenia Jerzego Jarniewicza,
"Literatura na świecie", nr 1-2, 1996), w którym ten amerykański
wizjoner przemycił całą prawdę o roli niczego, nudy i banału w sztuce
współczesnej.